Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rachunku z mego życia? czemu jadłem pudding z ananasem? czemu piłem szampan z lodu? czemu spałem, chodziłem, myślałem, bawiłem się nie płacąc im? W momencie poezji, na łonie jakiejś myśli, lub też przy śniadaniu, otoczony przyjaciółmi, wśród miłych żartów, wesela, mogłem ujrzeć wchodzącego pana w bronzowem ubraniu, z wytartym kapeluszem w ręku. Ten pan to będzie mój dług, mój weksel, upiór który zmrozi mą radość, zmusi mnie bym wstał od stołu i rozmówił się z nim; zabierze mi moją wesołość, moją kochankę, wszystko, nawet łóżko. Wyrzut sumienia jest znośniejszy, nie ciska nas ani na bruk ani do więzienia, nie pcha nas na tę okropną drogę występku; wiedzie nas jedynie na rusztowanie, kędy kat uszlachetnia: w chwili naszego stracenia, wszyscy wierzą w naszą niewinność, podczas gdy społeczeństwo nie przyzna ani jednej cnoty rozpustnikowi bez pieniędzy. Następnie te długi na dwuch nogach, odziane w zielone sukno, o niebieskich okularach lub różnokolorowych parasolach; te długi uosobione z któremi spotykamy się oko w oko na rogu ulicy, w chwili gdy się uśmiechamy: ci ludzie posiedli okrutny przywilej powiedzenia mi w twarz: „P. de Valentin jest mi winien a nie płaci. Mam go. Och, niech się nie waży ani skrzywić na mnie”. Trzeba się kłaniać swoim wierzycielom, kłaniać się z wdziękiem. „Kiedy pan zapłaci”? mówią. I jesteś zmuszony kłamać, płaszczyć się dla pieniędzy, giąć się przed głupcem siedzącym na swej kasie, cierpieć jego zimne spojrzenia, te spojrzenia pijawki wstrętniejsze niż policzek, znosić jego mało-