Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

omdlało. Każde uderzenie zegara przerażało mnie. Było trzy kwadranse na dwunastą.
— Jeżeli nie odważę się przemówić, rzekłem, roztrzaskam sobie chyba czaszkę o kominek.
Udzieliłem sobie trzech minut zwłoki; trzy minuty upłynęły, nie rozbiłem głowy o marmur, serce moje stało się ciężkie niby gąbka w wodzie.
— Jest pan bardzo miły, rzekła.
— Ach, pani, odparłem, gdybyż pani mogła mnie zrozumieć!
— Co panu? spytała: pan blednie.
— Waham się, czy mam panią prosić o jedną łaskę.
Ośmieliła mnie gestem, zaczem poprosiłem ją o to sam na sam.
— Chętnie, rzekła. Ale czemu pan nie chce powiedzieć teraz?
— Aby pani nie zwodzić, powinienem pani ukazać rozmiary jej zobowiązania; pragnę spędzić z panią ten wieczór tak, jakgdybyśmy byli bratem i siostrą. Niech pani będzie bez obawy; znam twoje uprzedzenia, mogła mnie pani poznać na tyle aby być pewną że nie chcę niczego coby ci mogło być niemiłe; zresztą brutal nie postępuje w ten sposób. Okazała mi pani przyjaźń, jest pani dobra, pełna pobłażania. Otóż, niech pani wie, że chcę się z panią jutro pożegnać... Niech się pani nie cofa! wykrzyknąłem widząc że chce coś mówić.
I znikłem.