Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Odmówi pan? rzekła zmnienionym głosem.
Nasze dwie dumy zrozumiały się: Paulina cierpiała w swojem ubóstwie i wyrzucała mi mą hardość. Wzruszyłem się. Ta śmietanka, to było może jej jutrzejsze śniadanie; mimo to przyjąłem. Biedna dziewczyna siliła się ukryć radość, która iskrzyła się w jej oczach.
— Potrzebowałem tego, rzekłem siadając. (Wyraz troski przesunął się po jej czole.) Czy pamiętasz Paulino, ten ustęp, gdzie Bossuet maluje nam Boga, nagradzającego szklankę wody hojniej niż wygraną bitwę?
— Tak, odparła.
I łono jej biło jak pierś młodej ptaszyny w dłoni dziecka.
— A więc, ponieważ rozstaniemy się niebawem, dodałem niepewnym głosem, pozwól mi wyrazić moją wdzięczność za dobroć jakąście mi obie z matką okazywały.
— Och, nie rachujmy się, odparła ze śmiechem.
Śmiech jej krył wzruszenie, które mi sprawiło ból.
— Mój fortepian, ciągnąłem, jakby nie słysząc jej słów, to jeden z najlepszych instrumentów Erarda, przyjm go. Weź go bez skrupułów, nie mógłbym go doprawdy zabrać w podróż w którą się wybieram.
Oświecone może akcentem melancholji z jakim wymówiłem te słowa, Paulina i jej matka zrozumiały mnie widocznie; spoglądały na mnie z ciekawością i grozą. Przywiązanie, którego szukałem w zimnych