Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nia duszy, skoro nam brak wyrazów dla odmalowania widzialnych tajemnic piękności? Cóż za urzeczenie! Ileż godzin spędziłem zatopiony w niewysłowionej ekstazie, pochłonięty widzeniem jej! Czułem się szczęśliwy; czem? — nie wiem. W tych chwilach, jeżeli twarz jej była zalana światłem, spełniało się jakieś zjawisko które dobywało z niej blask; niedostrzegalny puszek, złocący cienką i delikatną skórę, rysował miękko kontury, z wdziękiem który podziwiamy w odległych linjach horyzontu, kiedy się gubi w słońcu. Zdawałoby się, że jasność dnia pieści ją stapiając się z nią w jedno, lub też że z promiennej jej twarzy wydziela się światło żywsze niż samo światło; to znów cień, spływając po tej słodkiej twarzy, barwił ją zmieniając odcienie jej wyrazu. Często jakgdyby jakaś myśl malowała się na jej marmurowem czole; oko ciemniało, powieki drgały, rysy falowały poruszane uśmiechem; inteligentny koral jej warg ożywiał się, zwijał, rozwijał; odblask włosów rzucał ciemne tony na jej świeże skronie; a każda z tych zmian mówiła. Chciałem czytać uczucie, nadzieję, we wszystkich tych fazach jej twarzy. Te nieme rozmowy przechodziły z duszy w duszę jak dźwięk w echo, dając mi ulotne radości, które zostawiały głębokie wrażenie. Głos jej wprawiał mnie w jakieś szaleństwo, które zaledwie mogłem zdławić. Za przykładem nie wiem już którego księcia Lotaryngji mógłbym nie czuć gorejącego węgla w dłoni, w czasie gdy ona przesuwałaby swoje drażniące palce w moich włosach. To już nie był zachwyt, pragnie-