Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w Bibljotece i w Muzeum; spałem na moim samotnym tapczanie jak mnich zakonu św. Benedykta, podczas gdy kobieta była jedyną mą chimerą, chimerą którą pieściłem i która wciąż uchodziła przedemną! Słowem, życie moje było okrutną sprzecznością, ustawnem kłamstwem. I sądźcie potem ludzi! Niekiedy, wrodzone moje skłonności budziły się jak długo tlący się pożar. Mocą jakiegoś mirażu lub tropikalnego szaleństwa, ja, noszący żałobę po wszystkich kobietach których pragnąłem, ogołocony ze wszystkiego, gnieżdżący się na poddaszu, widziałem dokoła siebie rój czarownych kochanek! Pędziłem przez ulice Paryża, rozparty na miękkich poduszkach lśniącego pojazdu. Czułem się przepalony użyciem, zanurzony w rozpuście, chcący wszystkiego, pożądający wszystkiego; słowem pijany na czczo, jak św. Antoni w czas swoich pokus. Szczęściem, sen gasił wreszcie owe palące wizje; nazajutrz, praca wzywała mnie z uśmiechem, i byłem jej wierny. Wyobrażam sobie że t. zw. kobiety cnotliwe muszą być często pastwą owych wirów szaleństwa, pragnienia i namiętności, które wznoszą się w nas, mimo naszej woli. Taki marzenia nie są bez uroku: czyż nie są podobne do owych wieczornych zimowych gawęd, w których wędruje się od swego kominka aż gdzieś do Chin? Ale co dzieje się z cnotą, podczas tych rozkosznych podróży, w których myśl przebyła wszystkie zapory? Przez pierwszych dziesięć miesięcy mego zamknięcia, wiodłem owo samotne i ubogie życie które ci odmalowałem; chodziłem sam, rano i ukradkiem, po zakupy na