Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i zatapiających je nam w sercu jak rozpalone żelazo wpija się w bark skazańca. Byłem na balu u księcia de Navarreins, krewniaka mego ojca. Ale, iżbyś mógł dobrze zrozumieć moje położenie, dowiedz się, że miałem wytarte ubranie, koszlawe trzewiki, drelichowy krawat i znoszone rękawiczki. Zaszyłem się w kąt aby móc swobodnie jeść lody i przyglądać się ładnym kobietom. Ojciec spostrzegł mnie. Wiedziony myślą której nigdy nie odgadłem, tak bardzo oszołomił mnie ten akt zaufania, oddał pod moją pieczę swoją sakiewkę i klucze. O dziesięć kroków odemnie kilku mężczyzn grało. Słyszałem brzęk złota. Miałem dwadzieścia lat; marzyłem aby spędzić jeden cały dzień nurzając się w występkach mego wieku. Była to rozpusta ducha, której analogji nie znalazłoby się ani w kaprysach kurtyzany ani w marzeniach młodej panny. Od roku marzyłem siebie samego w wykwintnym stroju, w powozie, z piękną kobietą przy boku, z pańską miną, na obiedzie u Very’ego, wieczorem w teatrze... Zdecydowany byłem nie wrócić do ojca aż nazajutrz, ale uzbrojony intrygą bardziej zawiłą niż samo Wesele Figara i w której niepodobna byłoby mu się rozeznać. Oszacowałem całą tę rozkosz na pięćdziesiąt talarów. Czyż nie byłem jeszcze pod naiwnym urokiem studenckich wybryków? Schroniłem się tedy do buduaru, gdzie sam, z płonącemi oczyma, z drżącemi rękami, policzyłem ojcowskie pieniądze: sto talarów! Jakgdyby wywołane tą sumą, rozkosze mojej eskapady zjawiły się przedemną tańcząc jak makbetowe czarow-