Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak sią nazywasz? spytał Rafael.
— Akwilina.
— Ho! ho! przybywasz z Wenecji ocalonej! wykrzyknął Emil.
— Tak, odparła. Tak samo jak papieże przybierali nowe imiona wznosząc się ponad ludzie, tak i ja wziełam nowe imię wznosząc się ponad wszystkie kobiety.
— Czy masz, jak twoja patronka, szlachetnego i groźnego spiskowca, któryby cię kochał i umiał umrzeć dla ciebie? spytał żywo Emil, obudzony tym cieniem poezji.
— Miałam, odparła. Ale gilotyna była mą rywalką. Toteż mięszam zawsze jakichś parę czerwonych szmatek w mój strój, aby wesołość moja nie szła za daleko.
— Och! jeżeli jej pozwolicie opowiadać historję czterech młodych ludzi z la Rochelle, nigdy nie skończy. — Cicho siedź, Akwilino! Każda kobieta płacze po jakimś kochanku; ale nie każda ma, jak ty, to szczęście, że go straciła na rusztowaniu. Och! wolałabym raczej wiedzieć że mój leży w rowie w Clamart, niż w łóżku rywalki!
Słowa te wyrzekła słodkim i melodyjnym głosem najniewinniejsza, najładniejsza i najmilsza istota, jaka, pod dotknięciem czarodziejskiej różdzki, wykluła się kiedy z zaklętego jajka. Podeszła cichym krokiem, ukazując delikatną twarzyczkę, smukłą kibić, błękitne i czarujące skromnością oczy, świeże i czyste skronie. Młoda najada, gdy się wymknie ze źródła, nie bar-