Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zbytek! Jeżeli mamy wierzyć zawistnym oraz tym którzy silą się badać sprężyny życia, człowiek ten zgładził w czasie Rewolucji pewnego Niemca i kilka innych osób; mianowicie, jak mówią, swego najlepszego przyjaciela i jego matkę. Czy mógłbyś przypuścić zbrodnię pod siwiejącemi włosami tego czcigodnego Taillefera? Wygląda na bardzo poczciwego człowieka. Spójrz-że jak te srebra błyszczą: i każdy z tych lśniących promieni miałby być dla niego pchnięciem sztyletu?... baśnie! to już lepiej uwierzmy w Mahometa. Gdyby opinja miała rację, oto trzydziestu dzielnych i utalentowanych ludzi gotuje się jeść wnętrzności i pić krew owej rodziny... a my dwaj, młodzi ludzie pełni niewinności, zapału, bylibyśmy wspólnikami zbrodni! Mam ochotę zapytać naszego kapitalisty, czy jest uczciwym człowiekiem...
— Nie teraz! wykrzyknął Rafael, ale kiedy będzie zupełnie pijany; zjemy do tego czasu obiad.
Dwaj przyjaciele zasiedli, śmiejąc się. Najpierw, spojrzeniem szybszem od słowa, każdy z biesiadników spłacił swój haracz podziwu wspaniałemu widokowi, jaki przedstawiał długi stół, biały jak warstwa świeżego śniegu, na którym wznosiły się symetrycznie nakrycia uwieńczone rumianemi bułeczkami. Kryształy mieniły się tęczowo w blasku świateł, promienie świec krzyżowały się w nieskończoność, potrawy pomieszczone pod srebrnemi kopułami zaostrzały apetyt i ciekawość. Słowa padały dość rzadko. Sąsiedzi przyglądali się sobie wzajem. Madera zaczęła krążyć. Następnie zjawiło się pierwsze danie w całej chwale: