Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się aby mu zgarnąć ostatniego napoleona. Kość słoniowa dobyła suchy dźwięk ze sztuki monety, która, szybka jak strzała, pomknęła ku kupie złota wznoszącej się przed kasą. Nieznajomy przymknął lekko oczy, wargi mu zbielały; ale niebawem podniósł powieki, usta odzyskały barwę koralu, przybrał minę Anglika dla którego życie nie ma już tajemnic, i znikł nie żebrząc pociechy owem rozdzierającem spojrzeniem, jakie zrozpaczeni gracze rzucają dość często w stronę galerji widzów. Ile wypadków tłoczy się na przestrzeni sekundy, a ile rzeczy w jednym rzucie kości!
— Z pewnością ostatni jego nabój, rzekł z uśmiechem krupier, po chwili milczenia przez którą trzymał tę sztukę złota w dwóch palcach, aby ją pokazać obecnym.
— To warjat; pójdzie teraz rzucić się w wodę, odparł jakiś bywalec, spoglądając dokoła po graczach którzy znali się wszyscy.
— Ba! wykrzyknął służący zakładowy, biorąc szczyptę tabaki.
— Gdybyśmy byli naśladowali pana! rzekł starzec do swoich kolegów, wskazując Włocha.
Wszyscy spojrzeli na szczęśliwego gracza, któremu ręce drżały przy liczeniu banknotów.
— Usłyszałem, rzekł, głos, który mi krzyczał do ucha: „Gra zadrwi sobie z rozpaczy tego chłopca“.
— To nie jest gracz, dodał bankier; inaczej byłby podzielił swoją stawkę na trzy partje, aby zyskać więcej szans.