Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

która rzucić ma się w rozpustę, omal nie krzyknęli nowicjuszowi: „Wyjdź stąd!“ On podszedł prosto do stołu, zatrzymał się, cisnął bez żadnych obliczeń na stół sztukę złota którą miał w ręce i która potoczyła się na czarne, poczem, jak silne dusze brzydzące się małostkową niepewnością, objął krupjera spojrzeniem wraz burzliwem i spokojnem. Zaciekawienie w sali było tak wielkie, że starcy zapomnieli postawić; natomiast Włoch chwycił się z fanatyczną namiętnością myśli która mu się nagle uśmiechnęła, i postawił kupę złota przeciw stawce nieznajomego. Bankier zapomniał wygłosić tych frazesów, które z czasem zmieniły się w chrapliwy i niezrozumiały krzyk: „Panowie, proszę stawiać! — Obstawione! — Nie przyjmuje się więcej!“ Krupier rozłożył karty, z miną taką jakgdyby życzył szczęścia ostatnio przybyłemu, obojętny na zysk lub stratę przedsiębiorców tych posępnych rozkoszy. Każdy z graczy dopatrywał się dramatu i ostatniej sceny szlachetnego życia w losach tej sztuki złota; oczy ich, utkwione w fatydycznych obrazkach, błyszczały; ale, mimo uwagi z jaką spoglądali kolejno na młodego człowieka i na karty, nie mogli dostrzec żadnej oznaki wzruszenia na jego zimnej i zrezygnowanej twarzy.
— Czerwone, parzyste, passe, wywołał urzędownie krupier.
Głuchy charkot dobył się z piersi Włocha, kiedy ujrzał padające kolejno zwitki banknotów, które mu rzucał bankier. Co się tyczy młodego człowieka, zrozumiał swą katastrofę dopiero w chwili gdy grabki wysunęły