Strona:PL Ave Maria 023.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Upłynęło lat trzydzieści.
Do celi opata zapukał ojciec Remigjusz.
— Wejść proszę! — odpowiedziano z wnętrza.
— Przychodzę po rozkazy waszej przewielebności.
— W jakim względzie?
— Ten człek niespełna rozumu, co tu osadzon był za karę przed niepamiętnemi laty, umarł dziś w nocy.
— Umarł? Nagle? Bez sakramentów?
— Owszem; długo i ciężko chorował; zda się jakieś przeziębienie, a może co inszego, niewiadomo. Nie skarżył się, ojca medyka nie wzywał; ino się spraszał na migi, że siły nie ma do roboty, więc go ojciec Hilary zwolnił.
— Jakto na migi?
— Zda mi się, wspomniałem raz waszej przewielebności, że człek ów, obłąkany zapewne, nijak nie umiał się z braćmi porozumiewać; ino dwa słowa całe wyraźnie wymawiał.
— Prawda, prawda, przypominam sobie; Ave Maria; czy tak?
— Właśnie. Otóż wczoraj, gdy mu przyniesiono jadło, dał znak, że spowiednika żąda. Niech wasza przewielebność raczy być spokojnym, Ojciec Bernard zaopatrzył go sakramentami. Głównie teraz chodzi o to, co uczynić z ciałem? Toć grzesznika, wyrzuconego ze społeczności ludzkiej, którego ino z chrześcijańskiej pokory cierpieliśmy wśród siebie, niepodobna chować w podziemiach kościelnych, gdzie tylu najdostojniejszych ojców spoczywa, a nawet trzech biskupów...
— Słusznie, słusznie; wszak powiadają ludzie, że to był przestępca wielki, zbrodzień bezecny... Niech mu Bóg w swem miłosierdziu przebaczy! Krótkie modlitwy odmówić i pogrzebać w ogrodzie.
— Wola wasza jest świętą, ale...
— Tam daleko, daleko, pod samym murem. Nikomu nie będzie wadził.
I pochowano Bezimiennego pod murem.