Strona:PL Ave Maria 020.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W ciemnej, grubej opończy, z kapturem, opadającym na oczy, z pochyloną na piersi głową klęczał u filara prawej nawy człek jakiś. Braciszkowie, pełniący służbę, widzieli go podczas prymarji, widzieli go podczas wotywy, całą sumę krzyżem przeleżał, poszturchiwany przez tłoczące się tłumy. Wreszcie wsunął się w łańcuch wiernych, podążających ku relikwji, i dotarł do presbiterium. Tu, zamiast się zbliżyć za innymi i ucałować brzeg świętej skrzyni, jęknął tylko żałosnem łkaniem, zarzucił sznur konopny na szyję i czołgał się prosto do konfesjonału opata, o skrzyżowanych pastorałach.
— Zbrodzień bezecny... — poszedł pomruk między ludźmi — nie waży się pojrzeć na Zbawicielową sukienkę...
— Potwora... niechby go precz wygnali!
Jeden tylko pokutnik odprawiał spowiedź przed opatem i właśnie odchodził rozgrzeszony.
Pielgrzym ukląkł przy kracie, bijąc się w piersi...
Nazajutrz z rozkazu opata przyjęto go na próbę, i rozpoczął żywot zakonny. Przyprowadzony przez ojca Bonifacego, opiekuna i nauczyciela nowicjuszów, przykląkł na jedno kolano, jak widział, że inni czynili, i pocałował go w rękę.
— Skąd rodem, synu?
— Ave Maria.
— Pięknieć to i chwalebnie, że od uczczenia Najświętszej Panny mowę poczynasz — przychwalił ojciec Bonifacy — ale teraz odpowiedz pytanie: ktoś jest, jak się zowiesz i skąd przybywasz?
— Ave Maria.
— Zali cudzoziemcem jesteś? Nie rozumiesz, co mówię?
— Ave Maria.
Ojciec Bonifacy machnął niecierpliwie ręką i pobiegł drobnym kroczkiem, suwając nogami, prosto do celi opata.
Wszedł bez pukania, co miał raz na zawsze pozwolone.