Strona:PL Astor - Podróż na Jowisza.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

je w plastry i ponasadzał na patyczki, przez ten czas Ayrault rozpalił ogień.
Węże w tak wielkiej ilości pełzały, znęcone trupem mastodonta, że literalnie pokrywały ziemię i drwa zebrane. Ayrault strzelać do nich musiał, aby je odpędzić, w górze zaczęły się też zbierać ptaki drapieżne.
Kiedy pieczyste było już gotowe, podróżni otoczyli się podwójnym rzędem drutów magnetycznych i z wielkim apetytem, podnieconym długą przechadzką i wrażeniami polowania, spożyli to zaimprowizowane śniadanie.
Niekiedy wąż odważniejszy wsunąć próbował głowę pomiędzy druty, ale natychmiast padał nieżywy, jeśli spiął się na nie, za krótką chwilę spalony opadał już jako popiół na ziemię.
— Gdyby nam innej zabrakło zwierzyny, moglibyśmy tu mieć pod dostatkiem węży smażonych, — powiedział Ayrault, patrząc na stosy pozbawionych życia płazów po za drutami.
Wszyscy śmiać się zaczęli, a Bearwarden, wyjąwszy z kieszeni flaszkę z wódką, napił się i podał ją towarzyszom, mówiąc:
— No, no, podjedliśmy sobie nieźle, a jest nadzieja, że zająwszy się trochę rybołóstwem, będziemy świetne mogli sobie przygotowywać obiady. Tak naprzykład: na pierwsze danie grzechotnik z sosem, potem pieczeń z mastodonta, zupa z żółwia, a prócz tego mnóstwo skorupiaków, w które muszą obfitować wybrzeża morskie. Gotowiśmy tak się tu aklimatyzować, że nam się wrócić nie zechce na ziemię.
— Skoro zbytecznej zaczniemy nabierać tuszy przy tak znakomitem odżywianiu, pospieszymy z powrotem, do-