Strona:PL Anton Czechow - 20 opowiadań.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uśmiechnął się smutnie i dodał:
— Również Indianie napadają, na pociągi, ale najgorsze — to moskity i termity.
— A to co takiego?
— To coś w rodzaju mrówek, tylko skrzydlatych. Bardzo mocno kąsają. Czy pani wie, kto ja jestem?
— Pan Soczewicyn...
— Nie! Jestem Montigomo. Szpon Jastrzębi. Wódz Niezwyciężony!
Zupełnie niezrozumiałe słowa Soczewicyna, jego ciągłe ciche rozmowy z Włodkiem i ta okoliczność, że Włodzio wcale się nie bawi z siostrami, lecz wciąż o czymś rozmyśla — wszystko to wydawało się dziwne i zagadkowe. To też obie starsze dziewczynki, Katia i Sonia zaczęły pilnie śledzić chłopców. Wieczorem, gdy obydwaj kładli się spać, dziewczynki podkradły się pode drzwi i podsłuchały ich rozmowę.
Oto, czego się dowiedziały:
Chłopcy chcieli uciec gdzieś do Ameryki, aby zająć się poszukiwaniem złota. Mieli już wszystko gotowe: pistolet, dwa noże, suchary, szkło powiększające, by rozniecać nim ogień, kompas i cztery ruble. Dowiedziały się, że będą musieli przejść pieszo kilka tysięcy wiorst, walczyć po drodze z tygrysami i z dzikimi, potem zdobywać złoto i kość słoniową, zabijać wrogów, brać udział w wyprawach korsarskich, pić dżyn i w końcu pojąć za żonę jakąś piękność i uprawiać plantacje. Włodek i Soczewicyn mówili z uniesieniem i przerywali sobie wzajemnie. Przy tym Soczewicyn nazywał siebie: „Montigomo, Jastrzębi-Szpon“ a Włodzia „mój bladolicy brat“.
— Tylko nie mów nic mamie! — powiedziała Katia Soni, idąc spać. — Włodek przywiezie nam z Ameryki dużo złota i słoniowej kości, a jak powiesz mamie, to go nie puszczą.
W przeddzień wigilii Soczewicyn przez cały dzień studiował mapę Azji i coś zapisywał. Włodek smętny, jakby go coś ukąsiło, ponuro chodził po pokojach i nic nie jadł. Raz nawet zatrzymał się przed ikonią, przeżegnał się i powiedział:
— Boże, wybacz mi grzesznemu! Boże, zachowaj moją biedną, nieszczęśliwą mamę!