Strona:PL Antek (Prus).djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zdrowaś Panno Maryo, łaskiś pełna…
— Matulu! matulu moja!… — jęczała nieszczęśliwa dziewczyna. — O matulu!…
— Pan z tobą, błogosławionaś ty między niewiastami…
Teraz Antek podbiegł do pieca i schwycił matkę za spódnicę.
— Matulu! — zawołał z płaczem — a dyć ją tam na śmierć zaboli!…
Ale tyle tylko zyskał, że dostał w łeb, ażeby nie przeszkadzał odmawiać Zdrowasiek. Jakoż i chora przestała bić w deskę, rzucać się i krzyczeć. Trzy Zdrowaśki odmówiono, deskę odstawiono.
W głębi pieca leżał trup, ze skórą czerwoną, gdzieniegdzie oblazłą.
— Jezu! — krzyknęła matka, ujrzawszy dziewczynę niepodobną do ludzi.
I taki ogarnął ją żal po dziecku, że ledwie pomogła znachorce przenieść zwłoki na tapczan. Potem uklękła na środku izby i, bijąc głową w klepisko wołała:
— Oj! Grzegorzowa!… A cóż wyście najlepszego zrobili!…
Znachorka była markotna.
— Et!… cichobyście lepiej byli. Wy może myślicie, że dziewuszysko od gorąca tak zczerwieniało? To tak z niej choroba wylazła, ino że trochę za prędko, więc i umorzyła niebogę. To wszystko przecie z mocy Boskiej…
We wsi nikt nie wiedział o przyczynie śmierci Rozalji. Umarła dziewucha — to trudno. Widać, że już tak było przeznaczone. Alboż to jedno dziecko co rok we wsi umiera, a przecie zawsze ich pełno!
Na trzeci dzień włożono Rozalję w świeżo zheblowaną trumienkę, z czarnym krzyżem, trumnę ustawiono w gnojownicach i powieziono dwoma wołami za wieś, tam, gdzie nad zapadłemi mogiłami czuwają spróchniałe krzyże i białokore brzozy. Na nierównej drodze