Strona:PL Alighieri Boska komedja 389.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W oponach, barwą nieróżnych od głazu.
Kiedyśmy naprzód pomknęli się nieco,
Słyszę głos: „Módl się za nami Marijo,
Michale, Pietrze i wy wszyscy święci!“
Nie sądzę, żeby dziś chodził po ziemi
Człowiek tak twardy, któregoby przedmiot
Jaki'm ja widział nie ubodł współczuciem.
Bo kiedym do nich zbliżył się na tyle,
Że ich postacie rozróżniałem jasno,
Ciężka mi boleść trysnęła przez oczy.
Członki ich gruba włosiennica kryła,
Jeden drugiego plecami podpierał,
A wszystkich razem podpierała góra.
Tak właśnie ślepi, środków pozbawieni,
Żebrząc jałmużny na odpustach siedzą,
A każdy głowę na drugiego chyli,
Aby tem prędzej obudzić w człowieku
Litość, nietylko słów żałośnych dźwiękiem,
Lecz i widokiem nie mniej błagającym.
A jak do ślepych słońce nie dolata,
Również i cieniom o których wspomniałem,
Niebieskie światło udzielać się nie chce;
Bo wszystkich drutem przebita powieka
I tak sposzyta, jak to czynią zwykle
Krogulcom dzikim, gdy są niespokojne.[1]
Idąc, sądziłem, że wyrządzę krzywdę
Patrząc na kogoś nie będąc widzianym;
Przeto do mojej zwróciłem się Rady.

  1. Kara, jaką Dante naznacza dla zawistnych, dziwnie est stosowną: oczy ich nie mogły spozierać spokojnie na szczęście lub powodzenie bliźnich, które bolało ich gorzej niż własna niedola; więc im zaszyto te oczy, jak to zwykle za czasów Dantego, robiono świeżo pojmanym sokołom, kro-gulcom i innym ptakom łowczym, dla prędszego ich ugłaskania.