Strona:PL Alfred de Musset - Poezye (tłum. Londyński).pdf/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
VI.

O jak majestatycznie po nad groźne skały,
Które toczy od wieków to burzliwe morze,
Z łona fal, młody, dzielny, wzbija się w przestworze,
Jedna dusza dwóch światów — słońca glob wspaniały.
Ocean, umęczony śledzeniem po niebie,
Téj czarownéj bogini o powolnym kroku,
W bożym blasku promieni ucisza sam siebie,
I staje się zwierciadłem złotego obłoku.
Ziemia się doń uśmiecha. To modłów godzina.
Wzniosły tworze! o duchu światła i stworzenia!
Co, gdy się w łono ziemi twa potęga wrzyna,
Pod twém jarzmem niebiańskiém jest jak wśród więzienia, —
Ty, co możném ramieniem na błoniach wieczności,
Między złotemi gwiazdy, gdzie nieznana droga,
Rzucasz blask swój, zrodzony jedném tchnieniem Boga,
I hyperbolą ognia mkniesz w nieskończoności, —
Tyś władny wszcząć lub wstrzymać grozę nawałnicy
Na téj opoce ziemi, w przestwory rzuconéj,
Zkąd człowiek wznosi głowę, kędy Stwórcy trony,
I pada, nieśmiertelność rojąc wśród tęsknicy;
Lecz jak w tobie, tak również w głębi jego łona,
Tli się ta iskra życia i siły wieczystéj,
Do któréj świat ze drżeniem wyciąga ramiona,
Gotów bez jego wsparcia zniknąć w toni mglistéj.
Jak podobne jest tobie wszystko, co w nim rdzenne!
Gdy go Pan Bóg wydobył tu, na światło dzienne,
Tyś dostał nieśmiertelność, on marność istnienia,
Tyś samotny, a jego miłość opromienia!

Miłości! Bozki źródeł bezmiernych potoku,
O bożku zapomnienia, tak pełen uroku!