Strona:PL Alfred de Musset - Poezye (tłum. Londyński).pdf/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lecz, niestety! ach ileż, ileż dni minionych
Od chwili, gdy się nie tknął prac niedokończonych!
Zamknięty wśród tych murów, gdzie zmarł ojciec stary,
Żyje z górą dwa lata, w téj pustce bez miary,
Zdala od ludzkich oczu, rad, gdyż przyjaciele,
Licząc dnie, nie zliczyli tych nocy tak wiele!
Być może, iż się ukrył, pragnąc ciszy tylko;
Któż poznał jego plany? Wszak i dziś nikomu
Nie mówił, na co czeka w progu swego domu.

Lecz noc, dążąc na ziemię, z każdą wzrasta chwilką,
I już drżące od wiatru jéj olbrzymie cienie,
Łącząc się, coraz większe ściemniają przestrzenie.
Już stopniowo na błoniach sen zamyka życie...
Księżyc się zniża, oto stanął na gór szczycie,
Rzuca ostatni promień na wierzchołki boru
I kona. Noc zimowa blizka jest wieczoru.
W grupach, śpieszą w nieładzie tu młode dziewczyny,
Owdzie raźne chłopaki do wsi powracają,
A wszyscy, choć już ciemno, rozróżnić się dają.
Z chat, w których zamieszkują ubogie rodziny,
Dym wysoko się wznosi po nad dachy stare
I wdziera się w płynącą z głębi lasów parę.
Podczas gdy głosy dziatek, donośne i świeże,
Wraz z dymami kadzideł wzlatując z kościoła,
Topnieją, pomieszane w morza cichym szmerze,
I budzą w miejscu świętém brzęk szyb dookoła,
Przechodzień, ledwie słysząc co wrzaskliwsze zwroty,
Odgaduje niebawem, że to dzień Soboty.
Tu nieopatrzny pijak chwieje się, potyka;
Spracowanego wczoraj zmienił rzemieślnika,
Co każdy kawał chleba krwawym potem znaczy,
Lecz, pracując na dzisiaj, o jutro nie baczy.
Stary lek nędzy ludzkiéj, błogie zapomnienie,
Zda się spadło wraz z rosą na ziemskie przestrzenie.