Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kilka słów po polsku, zdawało mu się, że całą Słowiańszczyznę ma w kieszeni. Wkrótce byłem znowu w téj wiosce — z probostwa tylko dwa kominy stały. Nie wiem dlaczego kozaków wystawiają jako uosobistnienie rabunku. Bardzo mylnie mojém zdaniem. Kozak bierze tylko to, co mu się zdać może. Francuzi więcéj jeszcze niszczą niż biorą lub brać lubią. W domach tłuką co mogą. W stodołach ogień zakładają. Gdzie łan zboża wjeżdżają w środek, — więcéj wytłuką niż spasą, niepamiętni, że może za parę godzin ich własne wojsko furażu tam szukać będzie. — Prusak znieważa osoby, jak tylko może to bezkarnie uczynić, — zemsta w nim góruje. Prusacy są ludzie, o których mówią: qu’ils crachent sur le cadavre. Byłem w niewoli u Rossyan i to w chwili gdy do zemsty nie mało mieli powodów. Moskwa spalona, część kraju w puszczę zamieniona, — a wyjąwszy pierwszego zetknięcia się, na złe, ubliżające obchodzenie żalić się nie mogę. Słowianie pastwić się nie umią, nie znają nieprzyjaciela jak tylko z bronią w ręku. Kozacy, zwłaszcza starsi, obdarłszy pierwéj, to się rozumié, i przeciągnąwszy raz nahajem, byli potém dla jeńców z tém poszanowaniem, jakiego nieszczęście głośno się domaga a którego Niemcy zupełnie nie rozumią. Kozak uderzył i dwa razy nahajem, jeżeli zdobycz nie odpowiedziała jego nadziei. — Co ty za oficer kiedy nie masz zegarka! — Ale bili bez litości, jeżeli przy wziętym w niewolę znaleźli co z cerkiewnych rzeczy.
W kilkanaście dni po mojéj rozmowie z Proboszczem, znowu w Troyes, kiedyśmy aż z pod Bar sur Ornain forsownym marszem zwracali się ku Pary-