Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ten łeb bułany, co się ku mnie zwracał jak gdyby wzywał pomocy. Żegnam cię, rzekłem, towarzyszko wierna, i oglądając się wzajemnie na siebie, rozstaliśmy się na zawsze. Z dwóch koni, które mi zostały, jeden był podbity, drugi gałgan. I kiedy nazajutrz przyszło ruszyć z miejsca, wsiadłem na gałgana. Była to mała klacz kasztanowata. Wszystko co z urodzenia mogła mieć dobrego, zostawiła w błocie pod Dreznem... na błocie nigdy nam nie brakło... a teraz dźwigała długiego Onufrego. — Jako przyjaciel prawdy, muszę wyznać, że wziąwszy razem mnie i kobyłkę, składaliśmy całość nie tęgą. Kobyłka w skutku trudów wojennych nabyła nałogu uderzać chołupca zadniemi nogami, a potém na jednéj tylko nodze kończyć taniec, co równie dla niéj jak dla jeźdzca ani powabném ani zaszczytném nie było. W takich okolicznościach na czele luzaków moich kolegów musiałem wyprzedzać kolumnę grenadierów staréj gwardyi. Wczoraj kiedy szli do ognia a jeden ze sztabowych oficerów odezwał się do nich: „L’Empereur vous attend“, kilku odrzekło podrzucając karabiny lub opatrując skałki, jak myśliwi co zasłyszeli goniące w kniei ogary: „Il ne nous attendra pas longtemps!“ — Wczoraj byłbym uściskał każdego a dziś byłbym chętnie z mojej kobyłki każdego chwycił za harcap i łbem jak na mszę dzwonił. Zawsze i wszędzie człowiek z własnego stanowiska sądzi o rzeczach. Nie było podobieństwa przecisnąć się na drugą stronę drogi, gdzie miejsce szersze dozwoliłoby pospieszyć. Nareszcie zniecierpliwiony wspomniałem, że należę do sztabu cesarskiego. — Biada! — Voyez donc l’Etat Major