Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/030

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ostrogą i pół siłą, pół zręcznością torowałem drogę sobie i moim koniom powodnym. Wyprzedzałem park artyleryi po lewym boku przesuwając się powoli, nareszcie naprzód już nie można, ale z drugiej strony widzę trochę wolnego miejsca. Można było po leżących postronkach na ziemi, między przednimi a dyszlowymi końmi zatrzymanéj armaty przejechać, co téż mi się udało szczęśliwie. Onufry mniéj głupi a więcéj zręczny byłby mógł to samo czynić, ale wjechawszy w ciasny przesmyk, zamiast długo puścić za siebie jucznego konia, wolał zrobić sobie więcéj miejsca; uderzył przednie armatnie konie, te postąpiwszy podniosły postronki, postronki załechtały klacz, klacz zaczęła gryźć, wierzgać, związała się i padła. Kłąb z ludzi i koni zrobił się w okamgnieniu. Ileżto czasu, ile cierpliwości trzeba było aby go rozplątać i jakiego szczęścia aby po tém wszystkiém z jaką taką całą głową i z wszystkimi końmi dostać się do Lindenau. Niechże się teraz kto dziwi, że ja strącony w Berezynę, mało w Lipsku nie roztratowany, a to jedynie z powodu ciżby, ciżby nienawidzę. Niech się dziwi, że dostanie odemnie łokciem w brzuch albo nogą w łydkę, jak mnie w ciasném miejscu zanadto przyciśnie.
Napoleon miał gdzieś, kiedyś w gniewie wykrzyknąć: „Gdybym miał dwóch Vandamów, kazałbym jednego powiesić!“ Ja toż samo ledwie nie codzień mogłem o moim Onufrym powiedzieć. Ale pod Montereau, gdy przyszło zsiąść z konia, nietylko dwóch ale i jednego nie było. Szukałem daremnie, nareszcie trzeba było konia uwiązać. Tymczasem batalion staréj gwardyi złożył broń w kozły, straże otoczyły pa-