Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom X.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Puka... do czego? Ot tam do zająca.
Psiarnię wygryzła zgraja szczekająca...
Hajże do lasu! goni jak najęta...
Kogo? Zająca. Wprawiają się psięta
By skowyczały wszystkie tropem jednym...
A na kim? Jużci na zającu biednym.
Nawet darmojad kundys leśniczówki
Goni Zająca na mgliste dodniówki.
Zawsze Zająca i Zająca wszędzie...
A padam do nóg! Tegoć już nie będzie.
Dawniej, co robić, najmędrszy nie wiedział:
Zginął mój dziadek, że za twardo siedział,
Zginął pradziadek, że pomknął zawcześnie...
Słowem, tak czy siak, na jawie czy we śnie,
Zawsześ pod sobą miewał grób otwarty.
A charty, charty! Wiesz ty, co to charty?

Tchórz.

Czy wiem? Aj gwałtu! Jak razu jednego
Zoczyłem charta pod płotem zdechłego,
Cztery dni potem nie wylazłem z dziury...
O straszne, straszne są dzieła natury!

Zając.

Słuchajno, słuchaj, ja powiem nie tyle:
Kiedy Mospanie nadchodziły chwile,
Gdzie wiatr jesienny żółtym wstrząsał lasem,
Liść leciał, żołądź padała z hałasem,
Wtenczas się zwykle wychodziło w pole;
Tam to za wiatrem, do słoneczka w dole
W krzaku paproci nieraz się chrapnęło,
Nieraz też jeden w trwodze się ocknęło.
Słyszę bywało jakiś szum po trawie,