Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Urzędnik.

Kochany Panie Gdański, to być nie może, — papiery muszą być schwycone znienacka.

Gdański.

Schwycę znienacka — znienacka Jasiu, oddam ci wszystkie, na mój honor wszystkie.

Urzędnik.

Ależ to sprzeciwia się moim obowiązkom.

Gdański.

Patrz, wyrobiłem mu paszport.

Urzędnik.

Wiém, wiém, a ja tu mam inny. (Kładzie papiery na stolik, do którego zbliża się i Gdański obrócony ku drzwiom pokoju Mildera.) Wierz mi kochany Panie, nie potrzebnie się kłopoczesz. Ten Pan Milder nie wart twojéj przyjaźni. Jest to człowiek jak się zdaje podejrzany — każe nazywać się Milder a jest rzeczywiście Wacław Marski.

Gdański (uderzając pięścią w stół, aż się załamuje).

Marski! — Mój wróg... mój wąż... tu i z nim?!.. Marski! Marski!

Milder.

Jestem, kto mnie woła?





SCENA VII. i ostatnia.
Gdański, Florjan, Urzędnik, Marski, Julja,
potém Hermenegilda.
Florjan (do urzędnika).

Użyj Pan siły zbrojnéj, bo będzie kapa... kaka... katastrofa.

(Gdański i Marski wpatrują się w siebie w milczeniu.)