Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/083

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Matylda.

Dobrze powiedziałaś. Leonowi zdaje się zawsze, że każde jego słowo ma cenę niezaprzeczoną... nigdy niczyjego milczenia inaczéj nie tłomaczy, jak za bezwzględne przyjęcie wszystkiego tego, co mu się podobało objawić... jedném słowem myśli sobie zawsze: Gdybym chciał, uwierzyłybyście, że w samo południe gwiazdy świecą na niebie.

Karol (do Leona).

Czy Parantowiczówna w stanie panieńskim zeszła z tego świata?

Leon (nim jeszcze Karol skończył).

Czy to będzie gwiazdą w południe, jak powiem, że Dolski nie myśli się żenić. (Matylda z Aniel śmiejąc się szepczą między sobą.) Cóż w tém śmiesznego? Niktże nie może zbliżyć się do pięknéj a bogatéj Matyldy, aby nie stawał się zaraz konkurentem? (p. k. m.) Matylda nie przypuszcza obojętności... jest przekonaną, że nawet ja byłbym u jéj nóg, byle tylko chciała, wszak prawda? — Powiedz szczerze.

Matylda.

Powiedzieć, że nie — nie uwierzysz... powiedzieć, że tak, ściągnąć sobie mogę nie zbyt pochlebne zaprzeczenie. (żartując) Wolę więc cierpieć i milczeć.

Karol.

Co się mnie tycze, oświadczam ci Matyldo, że jeżelibyś się kiedy we mnie zakochała...

Matylda.

Nie ma niebezpieczeństwa mój Karolu.