Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   272   —

— Tak — odpowiedział d‘Artagnan — mówiliśmy zatem o tobie i o naszych przyjaciołach. Wyznać muszę, że Baisemeaux przyjął mnie bardzo zimno, pożegnałem go zatem prędko. Kiedym powracał, jeden z żołnierzy zbliżył się do mnie i zapytał: (widać poznał mnie pomimo cywilnych sukni) kapitanie, racz mi powiedzieć, do kogo ten list zaadresowany.
I wyczytałem: do pana du Vallon, w Saint-Mande, u pana Fouquet.
— Na Boga!... — zawołałem — Porthos nie powrócił, jak sądziłem do Pierrefonds, albo na Belle-Isle, Porthos jest w Saint-Mande, u pana Fouquet; pana Fouquet niema w Saint-Mande, Porthos jest zatem albo sam, albo z Aramisem, odwiedźmy zatem Porthosa.
I odwiedziłem go.
— Wybornie — odrzekł Aramis zamyślony.
— Nic mi o tem nie mówiłeś — odezwał się Porthos.
— Nie miałem czasu, mój przyjacielu.
— I przywiozłeś Porthosa do Fontainebleau.
— Do Plancheta.
— Planchet mieszka w Fontainebleau?... — zapytał Aramis.
— Tak blisko cmentarza, — nierozważnie odpowiedział Porthos.
— Jakto, blisko cmentarza!... — powtórzył podejrzliwy Aramis.
— Dalej — pomyślał muszkieter — korzystajmy z niepokoju, bo to prawdziwy, jak widzę, galimatjas.
— Tak, przy cmentarzu — powtórzył Porthos — Planchet to wyborny człowiek, smarzy doskonałe konfitury; ale na nieszczęście, okna jego domu wychodzą na cmentarz. A!... to smutny widok i dziś rano...
— Dziś rano.... — rzekł Aramis, coraz mocniej pomieszany.
D‘Artagnan odwrócił się i zaczął bębnić marsza po szybie.
— Dziś rano — mówił Porthos — widzieliśmy, jak kogoś grzebano.
— A!...