Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   165   —

nie kończ z komplementami, jeżeli łaska, a odmaluj nam go; żądam portretu Amyntasa.
Saint-Agnan skłonił się nisko.
— Amyntas — rzekł — jest nieco starszy od Tyrsysa; jest to pasterz, niezupełnie od natury upośledzony, mówią nawet, że muzy uśmiechały się do niego przy urodzeniu, jak Hebe uśmiecha się do młodości. Nie ma on w sobie dumy błyszczenia, ale pragnie być kochanym i może okazałby się tego godnym, gdyby go dobrze poznano.
Ten ostatni ustęp, uzbrojony morderczem spojrzeniem, skierowany był wprost do panny Tonnay-Charente, która bez najmniejszego poruszenia pocisk wytrzymała. Ale skromność i zręczność tych słów wywarły swój skutek. Amyntas zebrał jego owoc w oklaskach, do których Tyrsys sam łaskawie zachęcał.
— Tyrsys i Amyntas — mówił dalej Saint-Agnan — przechadzali się pewnego wieczora po lesie, rozmawiając z sobą o swoich troskach miłosnych... proszę pamiętać, że to już opowiadanie Drjady, inaczej nie podobna byłoby wiedzieć, co mówili Tyrsys i Amyntas, dwaj najgrzeczniejsi na ziemi pasterze. Dostali się więc w najgęstsze ustronie lasu, aby wzajemnie powierzyć sobie troski, gdy oto nagle doszedł ich jakiś głos obcy.
— A!.. a!.. — zawołano chórem — to zaczyna być bardzo interesujące.
Tu księżna, podobna do bacznego generała, czuwającego nad wojskiem, jednym rzutem oka przywołała do przytomności panny Montalais i Tonnay-Charente.
— Harmonijne głosy — zaczął znowu Saint-Agnan — były głosami kilku pasterek, które także chciały użyć świeżości cienia i które, wiedząc o samotnem miejscu, zgromadziły się, aby radzić o pasterstwie.
Ogromny wybuch śmiechu, wywołanego wyrażeniem pana de Saint-Agnan, i niedostrzeżony prawie uśmiech króla, spoglądającego na pannę Tonnay-Charente, były rezultatem tego zwrotu.