Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   110   —

— Nie mogę, przeciwnie, trzeba zło zniszczyć w zarodku, uprzedźmy pana Raula, póki czas jeszcze.
— Czy król wie o tem, czy mu doniesiono?
— Król to sam słyszał.
— A! przez rany Chrystusa Pana! jak mawiał kardynał.
— Król był ukryty w klombie pobliskim przy królewskim dębie.
— Z tego wynika — rzekł Malicorne — że na przyszłość plan króla i księżny pójdzie jak na kółkach, tocząc się po ciele biednego Bragelonna.
— Widzisz więc, że tu niema rady.
— To okropność!
— Na honor — rzekł Malicorne po chwili milczenia — nie stawiajmy biednych osób pomiędzy wielkim dębem i wielkim królem, jeżeli nie chcemy być zgnieceni.
— Właśnie to samo chciałam i ja powiedzieć.
— Myślmy o sobie.
— Ja to samo mówię.
— Zatem otwórz pani twoje piękne oczy.
— A pan swoje wielkie uszy.
— Podaj mi pani twoje maleńkie usteczka.
— Oto jest — odparła, gotówką płacąc za śmiałość.
— Teraz zastanówmy się: hrabia de Guiche kocha księżnę; La Valliere kocha króla; król kocha księżnę i La Valliere; książę kocha tylko sam siebie. W pośród tylu miłości nawet głupiec może sobie zapewnić pomyślność, a cóż dopiero ludzie tak rozsądni, jak my.
— Znowu pan marzysz?
— Przeciwnie, myślę o rzeczywistości; pozwól mi poprowadzić cię, moja przyjaciółko, wszakżeś na tem źle nie wyszła.
— To prawda. Zatem — co należy czynić teraz?
— Potrzeba mieć ustawicznie oczy otwarte, uszy wytężone, zbierać i gromadzić broń, a strzec się wszystkiego, coby nam mogło szkodzić.