Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/296

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    —   296   —

    do posługi roznosiło wino pijącym, a pełno ich było w sklepie, w izbach pobocznych, nawet na podwórzu.
    Pomimo to, udało się d‘Artagnanowi uchwycić gospodarza za koniec fartucha i dać mu się poznać.
    — A! panie kawalerze — rzekł szynkarz — zmiłuj się, poczekaj chwilę! mam tu ze stu szaleńców, którzy przewracają do góry nogami moją piwnicę.
    — Mniejsza o piwnicę, byle się nie dobrali do twojej skrzyni.
    — O! proszę pana, trzydzieści siedem i pół pistola, jakie się panu należą, dawno czekają w moim pokoju. Lecz właśnie w tym pokoju trzydziestu towarzyszy wysącza baryłkę wina Porto, jaką im tam zaniosłem dziś rano... Pozwól pan chwilkę... minutkę...
    — Dobrze, dobrze.
    D‘Artagnan i Raul odnaleźli tedy wolną ławkę i zasiedli, czekając na gospodarza.
    Z miejsca, gdzie usiedli dwaj nowi goście, słyszeli wzrastający szmer napływającej publiczności, a zarazem nie stracili żadnego poruszenia, ani wykrzyku zebranych w winiarni i we wszystkich izbach. Gdyby d‘Artagnan pragnął być na czatach, podczas jakiej wyprawy, nie mógłby wybrać lepszego miejsca.
    Drzewo, pod którem siedzieli, zasłaniało ich liśćmi, dosyć już gęstemi. Był to rozłożysty kasztan, o gałęziach obwisłych, ocieniających ławkę i stół krzywy i połamany. Jak mówiliśmy, z miejsca tego nic nie uszło baczności d‘Artagnana. Obserwował chłopów zdyszanych, śpieszących tu i tam, przybycie nowych amatorów wina, powitania raz przyjacielskie, to znów wrogie zarzuty, czynione przez niektórych przybyszów innym gościom. Patrzył na to wszystko dla zabicia czasu, albowiem trzydzieści siedem i pół pistola zwlekały swoje przybycie.
    Raul zwrócił na to uwagę.
    — Panie — odezwał się — nie naglisz wcale swego lokatora, a tu lada chwila przybędą delikwenci. Zrobi się straszny tłok i nie będziemy w stanie stąd wyjść.
    — Masz rację — rzekł muszkieter. — Hola!... ho!... niech tu kto przyjdzie, mordioux!...