Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/288

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    —   288   —

    także wyjście na dziedziniec i furtkę do ogrodu mojego znajomego.
    — Wybornie!...
    — Wejdziemy wraz z więźniami do winiarni, wy zatarasujecie drzwi i brońcie ich, a przez ten czas uciekną przez ogród i plac Baudoyer.
    — To prawda, panie; byłby z ciebie znakomity dowódca, równy samemu księciu panu.
    — Czy zrozumiałeś?...
    — Doskonale.
    — Ile potrzebujesz na upicie twoich bandytów winem i zadowolenie złotem?...
    — O!... panie, cóż to za wyrażenie!... gdyby cię słyszeli!... Niektórzy z nich są nad wyraz podejrzliwi.
    — Chcę powiedzieć, że potrzeba ich doprowadzić do takiego stanu, aby nie mogli odróżnić nieba od ziemi, ponieważ jutro wydaję walkę królowi i chcę zwyciężyć, słyszysz?...
    — Zwyciężymy, panie... Co więcej rozkażesz?...
    — Reszta do ciebie należy.
    — Zatem, proszę o pieniądze.
    — Gourvillu, wylicz opatowi sto tysięcy liwrów.
    — Dobrze... wszak nie trzeba oszczędzać?...
    — Nie trzeba.
    — Kiedy tak, zwycięstwo pewne.
    — Jaśnie panie — perswadował Gourville — gdy się to odkryje, nałożymy głową.
    — E!... Gourvillu, — odparł Fouquet, czerwony z gniewu; — lituję się nad tobą; mów o sobie samym, poczciwcze. Moja głowa mocno siedzi na karku, chwała Bogu... No cóż, opacie, postanowione?...
    — Tak, panie.
    — Jutro o dwunastej?...
    — O dwunastej; idę teraz uprzedzić w tajemnicy naszych pomocników.
    — Nie oszczędzaj zapasów oberżysty.