— Ależ ja skończyłem.
— O!... nie!.. myli się Wasza eminencja.
— Przynajmniej ja nie wiem o tem.
— Przypomnij sobie dobrze.
— Przypomniałem sobie, jak mogłem najlepiej.
— Ja tedy postaram się dopomóc ci, monsiniorze.
— Ciekawy jestem.
Teatyn kilkakrotnie zakaszlał.
— Nic mi nie mówisz o skąpstwie, co także jest grzechem głównym, ani też o twych miljonach, — rzekł.
— O jakich miljonach, mój ojcze wielebny?..
— O tych, co je posiadasz, monsiniorze.
— Mój ojcze, te pieniądze do mnie należą, czemuż mam o nich mówić?
— Bo widzisz, monsiniorze, w tym razie zdania nasze różnią się najzupełniej. Mówisz, że pieniądze te do ciebie należą, a ja znów utrzymuję, że zupełnie do kogo innego.
Mazarini przesunął skostniałą ręką po wilgotnem od potu czole.
— Jakże to?.. — wybełkotał.
— Rzecz tak się ma... Wasza eminencja, dużo mienia zyskałeś w służbie królewskiej...
— Hm!.. dużo... ale to wcale nie zanadto.
— Jakkolwiekbądź, skądże ono pochodzi?...
— Z dóbr państwa.
— Państwo to król.
— Jakiż stąd wniosek wywodzisz, ojcze wielebny?... — zapytał Mazarini, którego drżączka poczęła zdejmować.
— Nie mogę żadnego wyprowadzić wniosku, bez listy dóbr, będących w posiadaniu Waszej eminencji. Policzymy zatem, jeżeli pozwolisz: Biskupstwo Metz do ciebie należy.
— Tak.
— Opactwa Saint-Clemens, Saint-Arnoud i Saint-Vincent, a wszystko to w Metz?..
— Tak.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/170
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 170 —