Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/118

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    —   118   —

    — Czy idzie o ulokowanie kapitału?...
    — Właśnie.
    — Procent dobry?
    — Niezły... czterysta od sta.
    Planchet uderzył pięścią w stół, tak, że wszystkie butelki zachwiały się.
    — Czy możebne?...
    — Może i trochę więcej — odrzekł, d‘Artagnan spokojnie — ale ja zawsze wolę jak najmniej rachować.
    — O, do djabła!... — rzekł Planchet, zbliżając się do d‘Artagnana. — Ależ to, panie, wspaniały interes!... A dużo można włożyć pieniędzy?...
    — Po dwadzieścia tysięcy.
    — To cały pański majątek. A na długo?..
    — Na miesiąc.
    — I to nam przyniesie?...
    — Po pięćdziesiąt tysięcy każdemu z nas... porachuj!...
    — Pięćdziesiąt tysięcy!... kolosalny interes!... ileż to człowiek musi się natłuc, zanimby doszedł do takiej sumy.
    — A i mnie się zdaje, że i w tem trzeba się natłuc — odparł d‘Artagnan z najzimniejszą krwią. — Tym razem jednak, kochany Planchecie, jest nas dwóch, ale tłuc to ja się sam będę.
    — O, proszę pana, jabym na to nie pozwolił...
    — Nie, nie; ty nie możesz się tam znajdować, musiałbyś porzucić handel...
    — A więc interes nie w Paryżu?
    — Nie.
    — Aha!... za granicą...
    — W Anglji.
    — W Anglji... tak, tak, to kraj spekulacyj... to prawda — rzekł Planchet. — Ja znam dobrze ten kraj. A co za interes, panie, jeśli ciekawość moja nie jest zbyteczną?
    — Idzie o restaurację.
    — Jakto?... o taki zakład jadłodajny?...
    — Ależ nie!...