Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/011

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rodziny, jesteś ogólnie szanowany... słowem masz wszystko, co tylko człowieka jest zdolne uczynić szczęśliwym.
— Wszystko, panie hrabio — odpowiedział major, połykając biszkopt w winie umoczony — mam wszystko!
— Jednej tylko rzeczy brakuje ci do szczęścia?...
— O, tak!... jednej tylko!
— Pragnąłbyś odnaleźć swego syna?...
— A tak! — rzekł major, biorąc czwarty biszkopt i nalewając sobie, po raz niewiadomo już który, wina.
Zacny luceńczyk wzniósł, mówiąc słowa te, oczy do nieba i chciał westchnąć, ale się tylko zachłysnął winem.
— Chciałbym jednak wiedzieć, drogi panie Cavalcanti, jak to było z tym synem? — Mówiono mi bowiem, że jesteś kawalerem?...
— Takie było ogólne mniemanie... Ja sam nawet...
Przy słowach tych luceńczyk wyprostował się, przybierając minę pełną godności, lecz spuszczając jednocześnie oczy z wyrazem zawstydzonej skromności.
— I chciałeś następnie naprawić popełniony błąd — mówił Monte Christo — przez wzgląd na matkę dziecięcia?
— A tak. Chciałem naprawić błąd, przez wzgląd na nieszczęśliwą, a najzupełniej niewinną matkę!...
— Pochodziła ona podobno z najlepszej rodziny?
— Tak! tak! To była patrycjuszka z Fiesole, panie hrabio, patrycjuszka!
— Jakże się nazywała? Czy nie Olivia Corsinari?
— Tak właśnie się nazywała. Olivia Corsinari.
— Margrabianka?
— Ależ tak, margrabianka.
— I wkońcu ożeniłeś się pan z nią, pomimo oporu ze strony rodziców?
— Rodzice moi ogromnie się opierali.
— Papiery, dotyczące związku tego, masz pan, oczywiście, wszystkie w porządku?
— Jakie papiery? — z przestrachem zapytał luceńczvk, odpychając gwałtownie tylko co napełniony kieliszek wina.