Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uważany jako „dosyć“ pewny — odpowiedział Danglars z uśmiechem nieco żartobliwym — znaczenie słowa „nieograniczony“ jest jednak tak ogólnikowe...
— Bo jest niczem nieograniczone! Czy tak? Nie znaczy to nic innego, jak to, iż jeżeli dom Thomson i French jest na drodze popełnienia niedorzeczności, to dom barona Danglarsa niema zamiaru iść w jego ślady.
— Nie rozumiem pana, panie hrabio?!
— A jednak jest to jasne. Panowie Thomson i French podejmują się interesów, które nie dają się ująć w koło cyfr zamkniętych, pan baron Danglars natomiast dla swych interesów ma określone granice... Jest to małostkowe, kramarskie, ale za to bardziej pewne.
— Łaskawy panie — z pychą odpowiedział bankier — moich kas jeszcze nikt nigdy nie przeliczał.
— A więc ja... robię to pierwszy — zaznaczył zimno Monte Christo. — Trudności, jakie mi pan robisz zakrawają na wahanie się, na obawę, czy aby kasy banku pana byłyby zdolne zadość uczynić mym żądaniom...
Danglars po raz trzeci przygryźć musiał wargę. Przybyły cudzoziemiec już po raz drugi pokonał go i to, ostatnio, na jego własnym terenie!
Wytworna grzeczność hrabiego graniczyć się zdawała bardzo blisko z tem, cośmy zwykli nazywać impertynencją.
— Panie hrabio — odezwał się Danglars, po dłuższej chwili milczenia — możebyś zechciał objaśnić mnie w słowach bardziej konkretnych, jakie są twoje żądania, jakie sumy masz zamiar podnieść z kas mego banku?
— Szanowny panie — odpowiedział twardo Monte Christo — zażądałem kredytów nieograniczonych u bankierów moich właśnie dlatego, iż sam określić nie jestem zdolen, ile mi będzie potrzeba?
Gdy Danglars usłyszał te ostatnie słowa uczuł się pewniejszym; rozparł się więc w krześle i rzekł z uśmiechem zarozumiałości i pychy: