Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jednocześnie dojrzeli, iż wśród ciemności blask ich pochodni odbił się na karabinie.
— Przyjaciel — zawołał Peppino i zbliżył się do strażnika, któremu szepnął słów parę do ucha. Wtedy ten zasalutował, dając znać przybyłym, że mogą iść dalej.
Za strażnikiem korytarz opuszczał się w dół i trzeba było schodzić po schodach, o dwudziestu stopniach. Gdy zeszli, znaleźli się na rozdrożu pomiędzy grobami. Drogi rozchodziły się jak promienie gwiazdy. Framugi, jedna nad drugą w skale wykute na kształt trumien, wskazywały, że nareszcie znajdują się w katakumbach.
Przy końcu jednej z rozchodzących się dróg widać było dalekie, słabe światełko. Gdy hrabia je zobaczył, oparł dłoń na ramieniu d‘Epinaya i powiedział:
— Czy chcesz widzieć jak bandyci odpoczywają w katakumbach?
— Sądzę, iż musi to być widok niezwykle ciekawy.
— A więc chodź za mną... Peppino, zgaś pochodnię.
Ogarnęła ich ciemność. Jedynie w oddali migotało światełko. W ciemności tej hrabia prowadził d‘Epinaya pewnym krokiem, jakby posiadał zdolność widzenia w ciemnościach. Wędrowcy nasi doszli do pewnego rodzaju wgłębienia, na środku którego były ustawione cztery bloki kamienne, które ongiś najwidoczniej zastępowały ołtarz, jak to wskazywał krzyż, nad nimi utkwiony. Za arkadami tej byłej świątyni wędrowcy ujrzeli siedzącego na kamieniu człowieka, zajętego czytaniem przy świetle lampy, postawionej na kolumnie.
Był to wódz bandy, Luigi Wampa.
Dookoła niego, na ziemi, spoczywało ze dwudziestu bandytów z karabinami w rękach. W głębi, w zupełnej już prawie ciemności, rozpoznać było można sylwetę jeszcze jednego bandyty, postawionego najwidoczniej na straży.
Hrabia przez pewien czas pozwolił d‘Epinayowi obserwować tę malowniczą grupę, następnie dał znak, przykładając palec do ust, ażeby zachował milczenie, co uczyniwszy, ruszył sam dalej ku spoczywającym.