Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ba!... a człowiek, chrześcijanin, miałby z głodu wśród ludzi umierać? To nie podobna! O!... to byłoby zbyt okropne!
— A jednak to, co powiedziałem, jest prawdą — cicho wyszeptał Kadrus.
— I źle uczyniłeś, żeś powiedział — odezwał się z za sztachet lady drżący głos — poco mieszasz się w to wszystko?
Dwaj rozmawiający obrócili się i ujrzeli w głębi izby, za ladą, głowę schorzałej kobiety.
— To ty raczej mieszasz się do naszej rozmowy niepotrzebnie, — odpowiedział Kadrus. — Ksiądz dobrodziej domaga się ode mnie odpowiedzi i grzechem byłoby nie uczynić zadość temu żądaniu.
— Lecz ostrożność nakazuje, byś trzymał język za zębami. Kto wie, w jakich zamiarach paplać ci każą.
— W bardzo uczciwych i dla was dobrych, moja pani — wtrącił ksiądz. — Mąż twój może być zupełnie spokojny, jeżeli tylko zechce być szczerym.
— Zupełnie spokojny... zawsze takie rzeczy zaczynają się od pięknych słówek i obietnic, a potem zapomina się o wszystkiem; nagle, jak grom, spada nieszczęście i miażdży biednych ludzi. Bóg raczy wiedzieć, dlaczego? Pamiętaj więc!
— Dobra kobieto — zaoponował ksiądz — z mojej przyczyny napewno was nie spotka żadne nieszczęście. Możecie być o to spokojni!
Karkontka zaczęła mruczeć coś jeszcze pod nosem, lecz ostatecznie zamilkła. Nie opuściła jednak zajmowanego miejsca, z którego słyszeć mogła każdy wyraz rozmowy.
W trakcie tego ksiądz napił się jeszcze wody i rzekł:
— Czyż więc starca tego tak dalece opuścili wszyscy, że aż do podobnej został przywiedziony ostateczności?
— O, nie... ojcze. Ani Mercedes, ani pan Morrel nie opuścili go bynajmniej. Ale biedny starzec tak głęboką uczuwał nienawiść do Fernanda... tego właśnie — mówił dalej z ironicznym uśmiechem — którego Dantes uważał za jednego ze swych przyjaciół...
— Twojem zdaniem nie był nim więc?