Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dowiesz się niezadługo.
— Ale przecież...
— Mówić nam nie wolno.
Dantes był również prawie że żołnierzem. Zrozumiał odrazu, że pytać w tych warunkach jest rzeczą zdrożną.
Za to najdziwaczniejsze myśli zaczęły mu krążyć po głowie. Zauważywszy, iż tak małą łódką nie można było odbyć dłuższej podróży, a także, iż nie było widać w pobliżu żadnego większego statku na kotwicy, ku któremuby zmierzali, myślał, że go wywożą na jakiś oddalony punkt brzegu, by tam go puścić wolno. Nie był związany, nie okazywano chęci nawet okucia go w kajdany, co wszystko razem zdawało się budzić dobre nadzieje. Wreszcie podprokurator, człowiek, jak się okazało, najzacniejszy, zapewnił go przecież, że byleby nie wymówił fatalnego nazwiska „Noirtier“, to może być spokojny; ten sam podprokurator zniszczył przecież, w jego oczach, ów list przeklęty, będący jedynym dowodem jego winy.
A łódź minęła tymczasem wyspę Rotanneau, na której ustawiona była latarnia morska, i zbliżać się zaczęła do wzgórza Katalonów. Tu wzrok więźnia z niezwykłą siłą przebijać zaczął ciemności. Tam gdzieś w tej stronie znajduje się przecież jego ukochana Mercedes. Wytężył wzrok i jakby w nagrodę tych wysiłków przed oczyma jego majaczyć zaczęła na brzegu sylwetka kobiecej postaci. Może przeczucie powiedziało Mercedes, że ja przepływać będę tak blisko niej — i wybiegła, by mnie zobaczyć? — pomyślał Dantes.
Na wzgórzu katalończyków jedno tylko gorzało światełko. Po bliższem wpatrzeniu się i porównaniu położenia, poznał, że płomień ten pali się w pokoiku jego narzeczonej.
Gdyby zawołał głośno, z pełnej piersi, wołanie to doszłoby do jej uszu zapewne. Coby pomyśleli żandarmi? Nie otworzył przeto ust, choć mu się rwała dusza.
A łódź płynęła... lecz więzień jej nie myślał już o swej drodze. Myślał o Mercedes. Jakaś lokalna przyczyna przysłoniła mu światło z jej okna bijące. Odwrócił się i spostrzegł, że coraz głębiej się wrzynają w bezmiar wód.