Strona:PL Aleksander Dumas - Czarny tulipan.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

potrzebę wynikającą z zupełnego przekonania, dosłyszał wejście dozorcy, lecz nie odwrócił się.
Wiedział, iż tym razem Róża nie przyjdzie za nim.
Nie masz nic dotkliwszego dla ludzi, pałających gniewem, jaka obojętność okazana, przez tego, który gniew wzbudził.
Kto ponosi koszta, pragnie z nich ciągnąć korzyści.
Każdy odważny łotr, zaostrzywszy złe żądze, chce niemi zadać razy.
Tak i Gryfus widząc Korneljusza stojącego obojętnie, zaczepił go wezwaniem groźnego głosu.
— Hum, hum...
Korneljusz umiał piosnkę o kwiatach, posępną lecz rzewną:

Dziećmi słońca się zowiemy,
Świeżem powietrzem żyjemy,
Czysta rosa nas napawa,
A wietrzyk naszą zabawa.

Ten śpiew rozjątrzył Gryfusa.
— Hej, mości śpiewaku! czy mnie nie słyszysz?
Korneijusz odwrócił się i mówi:
— Dzień dobry — poczem znów nucić zaczął:

Ludzie nas lubią lecz męczą
Z ziemi wyrywając dręczą,
Lecz dusza z nas nie uleci
Bo dusza woń w nas nieci.

— Ah! przeklęty czarowniku! ty sobie drwisz ze mnie jak widzę? — zawołał Gryfus.
Gryfus przybliżył się do więźnia.
— Czyż nie widzisz — że mam z sobą pewną rzecz, która ciebie zmusi do wyznania twych zbrodni? — mówi wskazując na pałkę, którą trzymał w ręku.
— Czyś oszalał, mój zacny Gryfusie? — zapytuje Korneljusz.
I wtedy, przypatrzywszy się jego twarzy zeszpeconej gniewom, oczom iskrzącym, spienionym ustom, mówi:
— Do kata! zdaje się, że to nie szaleństwo, lecz wścieklizna