Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

godzinie, w której zawiśniem w swych objęciach na wieki. Inną znów razą spaliśmy cały dzień, nie wpuszczając ani jednego promyka słonecznego do naszego pokoju. Zasłony były hermetycznie spuszczone, a świat zewnętrzny dla nas się zatrzymał na chwilą. Jedna tylko Nina mogła wchodzić do nas, lecz tylko po to, by nam przynieść co do posiłku, który jedliśmy nie wstając i przerywając go sobie co chwila śmiechem i żartami. Po tem następował chwilowy sen, gdyż zagłębieni w naszej miłości, byliśmy niby dwaj nurkowie, którzy pojawiają się na powierzchni wód, dla zachwycenia nieco powietrza.
Niekiedy przecież chwytałem Małgorzatę na zadumie smutnej, a nawet na łzach, pytałem jej, zkąd pochodzi ta nagła troska, a ona mi odpowiadała:
— Miłość nasza nie jest miłością zwyczajną, mój drogi Armandzie. Kochasz mnie tak, jak gdybym do nikogo nie była należała i drżę na myśl, że kiedyś, wyrzucając sobie tę miłość, a mnie moją przeszłość, zmusisz mnie do rzucenia się znowu na łono tej egzystencyi, z której mnie wyciągnąłeś. Pamiętaj, że teraz, kiedy skosztowałam tego nowego życia, umrę, jeśli wrócę do dawnego. Powiedz mi przecie, że mnie nie opuścisz nigdy.
— Przysięgam ci to.
Na te słowa spojrzała mi w oczy, chcąc wyczytać z nich, czy przysięga moja jest szczerą, poczem rzuciła mi się w ramiona i kryjąc swą głowę na mojej piersi, szeptała:
— Ty nie wiesz, jak ja cię kocham!