Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/083

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co chcesz, tylko zaraz, zaraz.
Nina znikła.
— Doskonale — rzekła Małgorzata, skacząc jak dziecko — będziemy jedli kolacyę. A, jak ten głupiec hrabia jest nudny!
Im więcej przypatrywałem się tej kobiecie, tym więcej mnie czarowała. Była piękną do zachwycenia. Nawet w gniewie miała swój urok.
Patrzałem.
To co się we mnie działo, trudno określić. Byłem pełen wybaczenia dla jej życia, pełen uwielbienia dla jej piękności. Ten dowód bezinteresowności, jaki dała nie przyjmując młodego, eleganckiego i bogatego człowieka, gotowego dla niej zrujnować się, tłumaczył w mych oczach wszystkie błędy jej przeszłości.
Było coś niewinnego w tej kobiecie.
Widać było, że jest jeszcze na początku występku. Krok pewny, kibić gibka, nozdrza rumiane i otwarte, oczy duże podcienione sinością, znamionowały jedną z tych ognistych organizacyj, które rozlewają w okół siebie woń rozkoszy, podobne w tem do owych zamkniętych we flakonach zapachów Wschodu, które pomimo szczelnego zamknięcia czuć silnie.
Wreszcie, czy to już z natury, czy też wskutek chorobliwego jej stanu, od czasu do czasu w oczach jej migotały się błyski żądzy, których wyraz byłby niebem całem dla tego, kogoby ona kochała. Lecz ci, którzy kochali Małgorzatę, nie liczyli się już, a tych, którychby ona kochała, jeszcze nie liczono.
Jednem słowem, znać w niej było dziewicę, którą