Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przecież — zawołała Małgorzata — odszedł sobie! Ten człowiek strasznie rozstraja mi nerwy...
— Moje dziecię — rzekła Prudencya — naprawdę jesteś niedobra dla niego, on taki uprzedzający względem ciebie. Oto na kominku stoi zegar, który ci dał a który kosztował go zapewne najmniej tysiąc franków.
Mówiąc to, pani Duvernoy podeszła ku kominkowi i bawiła się cackiem, o którem mówiła, rzucając gorącym wzrokiem oburzenia.
— Moja kochana — odrzekła na to Małgorzata — siadając przed fortepianem, gdyby przyszło do zważenia tego co on mi dał z jednej, a tego co mi mówi z drugiej strony — pokazałoby się, że mu wizyty u mnie bardzo tanio przychodzą.
— Biedak, jest zakochany w tobie.
— Gdybym chciała słuchać tych wszystkich, którzy są we mnie zakochani, nie miałabym czasu zjeść obiadu.
I przebiegła palcami po klawiszach a potem zwracając się do nas, rzekła:
— Możebyście panowie co zjedli, ja się napiję trochę ponczu.
— A jabym zjadła pulardy — wtrąciła Prudencya — jeśli mamy zasiadać do kolacyi.
— Dobrze — chodźmy na kolacyę — rzekł Gaston.
— Będziemy tutaj jedli.
Zadzwoniła. Nina weszła.
— Poślij po kolacyę.
— Co wziąść?