Strona:PL Adolf Abrahamowicz-Po burzy 09.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kanikuła. (n. s.) Tak jak mój koń.
Gertruda. Poczęły uciekać!....
Kanikuła. (n. s.) Mój stał na miejscu i wierzgał.
Gertruda. Pan Rumbaliński z całą energią a raczej z heroizmem właściwym notarjuszom, rzuca się z kozła.... chwyta konie....
Kanikuła. (głośniej) Tak jak.... Dyonizy.
Gertruda. Ależ nie pan Dyonizy tylko pan Rumbaliński. (do Rumbalińskiego) Ach! jestem tak oczarowaną pańską energią; tak dalece jestem mu obowiązaną, że niczego w tej chwili nie odmówiłabym drogiemu panu.
Rumbaliński. (po cichu) To téż spodziewam się przychylnej odpowiedzi co do córki pani...
Kanikuła. Oho! oho!
Gertruda. Cóż znaczy to: oho! oho! Cóż cię tak zadziwia?
Kanikuła. To, że nie pojmuję jak mogłaś się zdecydować na podobną przejazdkę.
Gertruda. Przejazdka byłaby wcale przyjemną, gdyby nie pan Wacław, który konie spłoszył....
Wacław. Niech mi pani przebaczy, ale udowodnię że....
Kanikuła. Nie o to mi chodzi, tylko, że spacer bez mego przyzwolenia, bez mojej opieki, spacer w mojej nieobecności....
Gertruda. Panie Rumbaliński, nie zwracaj pan na to uwagi.
Kanikuła. Nieprawdaż panie Dyonizy?
Dyonizy. Ha, cóż robić? Pan notarjusz, który często legalizuje, sam nie dość legalnie postępuje.
Rumbaliński. Raz już pana prosiłem, ażebyś w swoich słowach poskramiał się!...
Dyonizy. (kłócąc się) A jeżeli mnię się podoba tak mówić?
Rumbaliński. Ale mnie się to nie podoba! (n. s.) Śmieszny rywal! Parodja kochanka! (patrzy na niego z pogardą)
Gertruda. Panowie! dziś urodziny mego męża...
Kanikuła. A! to fatalny dzień! (do Dyonizego) Dobrze mu palnąłeś, dziękuję panu.
Dyonizy. Ja państwa pożegnam, jestem cokolwiek wzruszony, wzburzony! Moje nerwy! Pójdę na świeże powietrze, lecz za chwilę powrócę. (do Kanikuły) Mam pańskie przyrzeczenie! (wychodzi)
Kanikuła. Czekamy, czekamy!
Gertruda. (cicho do Kanikuły) Nie zapraszaj go, to nieznośny człowiek!
Kanikuła. (do Gertrudy) A ten pan notarjusz dla mnie jeszcze nieznośniejszy ; nie zapraszaj tego, to ja tamtego nie będę prosił.
Jozef. (wpada zadyszany) Ah! ah! hm! hm!
Wszyscy. Cóż takiego?
Józef. Ah! awantura!
Kanikuła. Pewnie pan Dyonizy kark skręcił?!
Józef. Jeszcze gorzej. Wiatr schwycił i połamał czerwony parasol.
Kanikuła. A niech go tam djabli porwą.
Józef. Ale bo się konie pana notarjusza spłoszyły, na miejscu przed gankiem wywaliły i połamały powóz!
Kanikuła. A to nieszczęście! Ach, ten parasol! Ten parasol!
Rumbaliński. (zmięszany) Że-