Strona:PL Adam Mickiewicz - Poezje (1929).djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ja w nim podniecam zapał, ja mu stężam pióro.
Gdyby go najweselsze wabiły niebiosa,
Przez noc całą z puchówki nie wytknąłby nosa.
Nie wiem, czy dla gwiazd ludzie po zaułkach mokną,
Lub się całe dwa lata kochają przez okno.
Łaszcząc się koło cycek, czy to dla was, siostry,
Jan nieraz zranił pyski o szpigulec ostry?
Czyż dlatego w spodnicy każdej widzi gaik,
Że jest dziarski adwokat, liryk albo traik?


MUZY WSZYSTKIE

Ej, pocóż dotąd tego słuchamy mózgowca?
Ja biegnę: Jan poeta! — Ja biegnę: Jan mowca.

Tak wrzeszczą. Jam bez wsparcia wietrzne zgubił trakty,
Szyja mi się okropnej boi katarakty.
I jeśli nie wspomogą dalej dobrodziki,
Muz plenipotent, spadnę pomiędzy piszczyki.[1]
«Piękna rzecz latać, gdy się komu godzi;
«Bezpieczniej jednak, kto po ziemi chodzi».
(Krasicki: Mysz. p. VI.)
Nie lubię rozrzadzonych eterów żyć jadłem;
Więc pożegnawszy nieba, zleciałem i siadłem.

Janie! Muzy się wadzą o blask twych przymiotów;
Nie chciały mnie dopomóc, ja sam śpiewać gotów.
Czy myśl do grodu cisnę, czy zwrócę do domu,
Kochałżeś kogo bardziej, byłżeś milszy komu?
Na progach świata jeszcze, pomiędzy szpicbuby
Wspólne były zabawy, nauki i czuby.
Prócz nas jakież trząść szkołą ważyły się śmiałki?
Kto przed nami piątklasów słał woźnym pod pałki?
Kto, oprócz ciebie, Janie, oprócz mnie, Adamie,
Przeciw biało-kapturnym[2] silne stawił ramię?

  1. pisarków <ros.>.
  2. Dominikanom, uczącym w szkole powiatowej w Nowogródku.