Strona:PL Adam Mickiewicz - Konrad Wallenrod.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W grobowej wieży, w powolnych torturach
Konać, i oczy samotne otwierać,
I przez niezłomne tej kraty okucia
Pomocy żebrać? A ja słuchać muszę,
Patrzeć na długą skonania katuszę,
Stojąc zdaleka, i kląć moją duszę,
Że w niej są jeszcze ostatki uczucia!

głos z wieży.

Jeśli narzekasz, nie przychodź tu więcej,
Chociażbyś przyszedł, błagał najgoręcej,
Już nie usłyszysz! Już okno zamykam,
Spuszczę się znowu w moją wieżę ciemną,
Niechaj w milczeniu gorzkie łzy połykam.
Bądź zdrów na wieki, bądź zdrów, mój jedyny!
I niech zaginie pamięć tej godziny,
W której nie miałeś litości nade mną.

konrad.

Więc ty miej litość, ty jesteś aniołem,
Stój, a jeżeli prośba cię nie wstrzyma,
O ten róg wieży uderzę się czołem,
Będę cię błagał skonaniem Kaima!

głos z wieży.

O, miejmy litość nad sobą samemi,
Pomnij, mój luby, że, jak ten świat wielki,
Dwoje nas tylko na ogromnej ziemi,
Na morzach piasku dwie rosy kropelki;
Że, lada wietrzyk, z ziemnego padołu
Znikniem na zawsze, ach! gińmyż pospołu!
Nie nato przyszłam, ażeby cię dręczyć;
Nie chciałam przyjąć święcenia kapłanek,