Strona:PL Adam Asnyk-Poezje t.2.djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I w nierozdzielnym powiązane splocie,
Gór rusztowania, niebieskie przestworza,
Doliny, ledwie widzialne w przelocie,

Srebrne wód spadki i błyszczące morza, —
Migały naraz przed zdumionem okiem...
A nad tem wszystkiem jedna wielka zorza.

Od strony morza, nad urwiska bokiem,
Obok krateru, co wieczyście płonie,
Osłonion dymu przejrzystym obłokiem,

Ze łzami w oczach, w błyskawic koronie,
Na piedestale, z złotą harfą w ręku,
Siedział lutnista na obłocznym tronie.

Nogę swą oparł na liktorskim pęku
I drżącą rękę kładł na złote struny,
A harfa jego, orężnego szczęku

Pełna, a dla niéj przygrywką — pioruny.
Posąg to w przyszłość obrócon daleką,
Zagadkowemi wypełniony runy;

Przed nim duch ludu trzaska trumny wieko,
A obleczony szatą purpurową,
Na krwawe strugi spogląda, co cieką.

Daléj Polelum, pod jutrznią tęczową,
Na piersiach brata umarłego trzyma,
Trupią dłoń jego wznosi ponad głową,