Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bojąc się żeby mnie kto szczęśliwszy nie uprzedził, proszę panią o pierwszego mazura.
Głos jego tak drżał, oczy pokryte wilgotną jakąś powłoką, tak prosiły czule, że dziewczyna zmiękła, żal się jej zrobiło tego lekkoducha, który cierpiał tak widocznie, podała mu więc rękę i ściskając jego dłoń silniej niż zwykle szepnęła:
— Dobrze! Ale pod warunkiem — tu uśmiechnęła się figlarnie — że pan będzie się starał zasłużyć na tego mazura.
— W jaki sposób? W jaki sposób? — zapytał Władysław, a w zapytaniu tem dźwięczała nuta szczęścia prawdziwego. — Niech mi pani powie, w jaki sposób?
Ona cofnęła rękę z jego dłoni i patrząc mu serdecznie w oczy odrzekła:
— Pan wie doskonale, o czem myślę... Nie trzeba robić przykrości tym, którzy mu są życzliwi...
Wszystkie zmartwienia, troski i niepokoje opuściły naraz młodego zapaleńca, świat mu się wydał nagle niebem, a nawet stary kapitan i ciotka marszałkowa przybrali anielską postać; stał, nie mogąc znaleźć słowa odpowiedzi, i musiał użyć całej siły woli, ażeby tu przy wszystkich nie porwać tej dziewczyny w ramiona, nie przecisnąć jej do piersi i na jej karmazynowych ustach nie wycisnąć szalonego, namiętnego pocałunku.
W tej chwili dzwonki u ganku dały znać, że konie gotowe; Władysław nie miał już zupełnie ochoty do wyjazdu, spostrzegła to domyślna dziewczyna, ale chcąc odciągnąć stanowczą chwilę, rzekła doń cicho: