Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ku marzycielstwa — zarumienioną twarzyczkę nad krosienkami, siłą woli przerwała na chwilę uparcie wracające marzenia i zaczęła pospiesznie gorączkowo pracować.
— Możebyś się przeszła, Jadwisiu — zagadnęła ją opiekunka — nie dobrze tak siedzieć ciągle, szczególnie po obiedzie.
— Nie, ciociu! Zostanę, chcę koniecznie skończyć przed naszym wyjazdem, mam już tylko tydzień czasu — odrzekła, nie podnosząc oczu od roboty.
— To rób, jeżeliś taka uparta — rzekła, grożąc jej marszałkowa i równocześnie powstała, zbierając się do wyjścia. — Ale pamiętaj, nieposłuszna panno, że jeżeli mi choć trochę pobledniesz, to ci zaraz naszego doktora sprowadzę i żelazne pigułki będą w robocie.. Zobaczysz! Doktor Kocowski nie lubi z takiemi pannami żartować.
— Dobrze, cioteczko! Dobrze! Gotowam umyślnie zacząć chorować, lubię ogromnie z naszym doktorkiem rozmawiać, tyle zawsze ciekawych rzeczy ma do opowiadania...
— Czy może zajęłaś się doktorem? — zapytała, wpadając w dobry humor i śmiejąc się serdecznie marszałkowa. — Nic nie mam przeciw temu, doktor jest bardzo porządny człowiek.
— Nie, ciociu! Nie! — zawołała, wybuchając srebrnym śmiechem dziewczyna. — Doktor łysy i nie zawsze mu wierzę.. Ot, tak go lubię...
Pogroziła ręką jeszcze raz pani Marja figlarnej dziewczynie i wyszła z pokoju.
Wnet potem marzenia opanowały znowu wyobraźnię Jadwigi. Na liljowej kanwie nie przybywało ani jednego ściegu, za to w główce zaniedbującej się hafciarki czarne oczy staczały walkę z