Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
IX.

Tego samego dnia, w którym Władysław w tak niecierpliwy i pośpieszny sposób wyjeżdżał z dziedzińca kamienieckiego hotelu — w Uniżu, wbrew zwyczajowi, nie było gości.
Marszałek Różycki, zaraz po kawie, nie spojrzawszy na plik listów i gazet, siadł na mierzyna i pojechał w pole do żeńców. Ważny to był dzień dla gospodarza: na łanach głównego folwarku w Uniżu ze czterystu robotników kończyło właśnie tego dnia zbiór pszenicy. Pan marszałek, który głównie swej sławie zawołanego gospodarza i administratora zawdzięczał swą popularność między szlachtą i tytuł marszałkowski, nie potrafiłby za nic w świecie tego dnia w domu usiedzieć, a tem bardziej gdzieś w sąsiedztwo wyjechać...
Marszałkowa, która dla miłości męża z taką samą troskliwością zajmowała się sprawami gospodarskiemi, również od rana była na nogach; odbyła już konferencję z klucznicą w celu naradzenia się nad przygotowaniem chleba, sera i ogórków dla całego tego tłumu robotników, który niechybnie przed wieczorem przyjdzie z łanu przed pałacowy ganek, mając na czele „pannę młodą,“ najpilniejszą tegoroczną żniwiarkę, niosącą na głowie wianek z pełnych kłosów pszennych. Pani Marja Różycka, pomimo że nad jej kołyską jaśniała