Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

być względów swej sąsiadki. — Jasiu! Jasiu, ostrzej!...
Lecz w tej chwili Sadowa zerwała się, krzyknęła przeraźliwie: — No, astawtie! Kakoj niewieża![1] — i jednym skokiem znalazła się na kolanach Władysława, obnażonemi rękoma objęła go za szyję i patrząc mu w oczy, zaczęła szeptać cichym, pieszczotliwym głosem:
— Ty jeden mi się tu podobasz! Ja ciebie lubię! Ty musisz być grzeczny, dobry i rycerski. Pocałuj mię!...
Jak na nagromadzone prochy wkradzenie się jednej drobnej iskry wywołuje straszny wybuch i szerzy w około spustoszenie, tak dotknięcie obnażonych ramion dziewczyny, jej łona drżącego od strumieni krwi gorącej — sprawiło we Władysławie wybuch nieokiełznanej, strasznej namiętności. Oczy mu zapałały dziwnym fosforycznym blaskiem, błękitne żyłki na skroniach wystąpiły wyraźnie, przez całe ciało przeszedł dreszcz upojenia... Demon śpiący w głębi ludzkiego ciała obudził się. Prawą ręką przyciskając kibić dziewczyny do szerokiej piersi, lewą delikatnie zdjął z jej małej nogi atłasowy, zgrabny trzewiczek i położywszy go przed sobą na stole, zawołał:
— Hej! nalejcie mi jeszcze wina! Nalejcie i sobie. I ja powtórzę zdrowie wolnej, nieokiełznanej miłości. Niech nam żyje wesoła teraźniejszość, chwila szału i upojenia... Precz smutek wszelki!

Nalano szklanki, Władysław swoję włożył w trzewik aktorki i wypróżnił ją do dna, nie wstając nawet z krzesła Wicio Sępiński ściskał na kanapie Olgę; Dolko całował wybielone ramię

  1. Zostaw pan! Cóż za źle wychowany człowiek!