Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/092

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

im tę kolację urządzić, ale truchlałem, co pocznę. Z samym Licharowem, to jeszcze pół biedy, dałbym był sobie radę, ale co zrobić z jejmością?… Dobra gwiazda cię tu przywiodła, przyjdź o dziesiątej do gabinetu w restauracji i zjedz z nami kolację.
— Pi! pi! Jakiś mądry — odparł, śmiejąc się Władysław. — Umizgasz się do Licharowej, a ja mam ci za parawan służyć i starego sowietnika bawić… Pas si bête! Radź sobie sam.
Ignacy, słuchając słów tych, przybrał arcykomiczną minę, która miała oznaczać gniew i oburzenie i patetycznym głosem odrzekł:
— I ty Władku już przyłączyłeś się do ogólnego chóru potwarców!… Więc i w twojem przekonaniu niczem nie jest rzucić plamę na cześć niewieścią.. To mnie smuci, to mnie boli!… Mów sobie jednak co chcesz, a ja ci głośno powiem i powtórzę przy wszystkich, że — Licharowa jest bez zarzutu… Cienia najmniejszego nie ma na jej sławie… I to mówi ci człowiek, który ma w tym względzie pewne wiadomości, przecież w mieście nazywają mnie — księgą hipoteczną niewieściej cnoty.
— Wierzę! wierzę! wierzę! — przerwał mu Władysław. — Nawet z ochotą-bym przyszedł na twoję kolację, gdyby nie to, że przyjechałem umyślnie po to, żeby się z Walerym zobaczyć i nie mam czasu na kolacyjki… Muszę iść Zienwicza szukać.
— Możesz go szukać do jutra rana… Idź! idź szukaj! Nie znajdziesz go z pewnością. Ja wiem, gdzie Walery, jeżeli pójdziesz na kolację, to ci powiem.
— Wiem ja i sam.. poszedł do Holego.