Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
VI.

Żorż znosił tłumoczki chłopak hotelowy przyniósł i zapalił świecę, a Władysław tymczasem siedział na fotelu i przysłuchiwał się relacjom Mechla.
— Chwała Bogu, co jaśnie pan przyjechał — mówił, cmokając ustami na znak zadowolnienia. — Nieuroku mamy teraz państwa dość, cała „gościnnica“[1] pełna, ten jeden numer tylko wolny, niby umyślnie dla jasnego pana się został.
— Któż tu jest? — pytał Władysław.
— Kogo tu nie ma? — odparł z dumą żyd. — Jest stary hrabia Sępiński, jest pan Wales z Zienpola, jest pan Ignac Ursyński.
— No, że ten jest, to nic dziwnego, on podobno od was już nigdy nie wyjeżdża, zdaje się, że tu stale mieszka. Któż jest więcej?

— Kogo tu nie ma? Jest pan Wicio, pan Dolko, pan Oleś, jest pan Edmund Mekieciński… on stoi pod drugim numerem, zaraz koło pana hrabiego, tam dziś u niego całe popołudnie grali w karty i wczoraj grali… Pan Ignaś wygrał od samego pana Edmunda tysiąc dwieście rubli. Nu, i teraz on pan, będzie sprawiał dziś u nas w re-

  1. Hotel, zajezdny dom.